Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1503

Ta strona została przepisana.

starczam bielizny pałacowéj dla jego rodziny która u nas nie mieszka. — Słuchajno Balard! mówię mu. — A co tam? — Pan niedawno byt zły jak szatan, a teraz wesół jak kot co schrupał myszkę? — Nie wiem odpowiada mi Balard. Przy obiedzie szalał z radości. — Ale zkądże taka wesołość? — Nic a nic nie wiem... słowo honoru. — Ej, mój dobry Balard, przecież jesteśmi przyjaciółmi. — Przysięgam ci, moja kochana, to tylko wiem, że w chwili gdy pan miał siadać do stołu, jakiś kommissant przyniósł mi list, na brudnym kawałku papieru, brzydko napisany, a zdaje mi się że nawet zżutym chlebem zapieczętowany. Oddaję ten list panu, który czyta i woła: Nakoniec!... ale to z miną tak zadowoloną jakby już tylko za stryczek miał pociągnąć aby udusił wszystkich których nienawidzi. Wreszcie rzucił list w ogień, a przekonawszy się że już zgorzał, zaczął się przechadzać a raczéj skakać po pokoju, zacierać ręce, gładzić brodę, śmiać się... śmiać jak opętany.
— I nic więcéj nie wiesz? spytałam Balarda. — Nic więcéj moja droga pani Gabryelo, przysięgam... na ostatni tuzin podartych batystowych powłoczek któreś pani raczyła ofiarować dla mojéj żony — odpowiedział Balard. — Musiałam mu uwierzyć... I oto tą najświéższą u nas wiadomością, usłużyć wam mogę... A teraz kochana Julciu, proszę o filiżankę herbaty z rumem, bo mi gardło zupełnie wyschło.