nieuniknioną, a znałem odwagę i zręczność hrabiego Duriveau; srodze zatém wyrzucałem sobie mój postępek... a nawet nazwałem go podłością....
A jednak do kogoż udać się miałem w nieobecności księcia? Gdyby tylko chodziło o narażenie się na niebezpieczeństwo, byłbym się na nie z radością odważył; lecz, niestety! moje stanowisko, samo nawet poświęcenie zabraniały mi wszelkiego rycerskiego wmieszania się... Obawa więc skutków nieszczęsnego pojedynku, w którym poledz mógł syn mojego dobroczyńcy, zatruła mi jedyną radość któréj kosztować mogłem.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Po wyjściu z tego domu, nie widziałem już Hieronima, musiał odwieść księżnę. Rana, o któréj zapomniałem w obec téj wzruszającéj sceny, teraz srodze mi dolegała; spieszyłem się z powrotem do pałacu Montbar, bom dzisiaj zupełnie zaniedbał służby; nie chciałem narazić się na naganę ze strony księżny, i trudnoby mi było wytłómaczyć się z nieobecności przez cały poranek.
W kwadrans późniéj spotkałem fiakra, wsiadłem, a przez roztropność kazawszy mu się zatrzymać na końcu naszéj ulicy, o południu przybyłem do pałacu Montbar.
Czémprędzéj chciałem pójść do mojéj stancyi, i zmienić krwią zbroczoną odzież; lecz na scho-