nia. Atoli wbrew przesądnym przyzwyczajeniom, Bruyére daleka od przejmowania trwogą lub wstrętem, owszem przejmowała uczuciem żywéj wdzięczności lub szczerego pociągu, bo nadnaturalny wpływ, który jéj przyznawano, objawiała zawsze świadczeniem przysług; wiedziéć bowiem należy że opiekunka indyków, mimo niecne stanowisko swoje, zawsze znajdowała sposób usłużenia niejednemu a przypodobania się wszystkim.
Wchodząc na folwarczny dziedziniec, Bruyére przewodniczyła, nie pędziła swéj licznéj trzody o czarném połyskującém pierzu, o szkarłatnych główkach; lecz od niéj otoczoną była. Dwa olbrzymie jędory, z dumą dźwigające swe świetno-purpurowe z żywym, lazurowym odcieniem grzebienie i napierśniki, groźnie się nadymały, jeżąc połyskujące pióra i rozwijając ogony, jak wspaniały, szmaragdowo-hebanowy wachlarz. Oba nie odstępowały ani na chwilę, jeden od prawego, drugi od lewego boku pasterki, jużto patrząc na nią śmiałém czerwonóm okiem, już bełkocąc głosem tak tryumfującym, tak zuchwałym i wyzywającym, iż zdarty się nakazywać zwierzętom i ludziom, aby bez mich pozwolenia nie zbliżali się ku ich przewodniczce.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/155
Ta strona została przepisana.