Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1558

Ta strona została przepisana.

n»a którym opierała się jej stopka z niebieskawemi pyłkami i z różowémi paluszki.
Wtém usłyszałem łoskot zamykających się drzwi; lustro znowu ściemniało, a niebiański, rozkoszny obraz znikł zupełnie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Sądziłem że mię sen ogarnia... wtém poufale trącił mię ktoś po ramieniu, zadrżałem. — Obracam się; panna Julia stała przedemną.
— Jak uważam, kochany Marcinie, — rzekła z uśmiechem — to twoje zatrudnienie okrutnie cię zajmuje — wyszłam z pokoju księżny a tyś nawet nic nie słyszał...
— Ja... ja... oczyszczałem to lustro, — wyjąkałem.
— Wiem, w twojéj robocie nic cię nie przerywa, jesteś bardzo szczęśliwy... Ale, powiédz czy już przywieziono kwiaty dla pani?
— Już są w gabinecie, — odpowiedziałem odzyskując zimną krew.
— Dobrze — rzekła panna Julia, — doniosę o tém pani; — kazała ci powiedziéć żebyś zaczekał, pomożesz ustawić je w skrzyni... wiesz, że ona ma manią do kwiatów.
— Bardzo dobrze, panno Julio... zaczekam.
— Pani wkrótce wyjdzie, tylko ją uczeszę, bo sznurować się będzie dopiéro po śniadaniu.
To powiedziawszy odeszła.