Na widok tych dwóch potwornych ptaków, na trzy stopy wysokich, a na pięć długich, z silném skrzydłem, ostrym dziobem, spiczastą ostrogą, — łatwo było pojąć, że pan Beaucadet mimo swéj odwagi, niemało musiał miéć kłopotu, broniąc się przeciw tak groźnym napastnikom.
Na znak małéj Bruyére, wszystkie te ptastwo bełkocąc radośnie, stanęło u drzwi szopy, które dziewczyna nieco tylko uchyliła, aby łatwiéj policzyć mogła swą trzódkę. Ta, koleją wzrostu przeszła koło niéj, pojedynczo, zaczynając od najmłodszych, nie cisnąc się, słowem, z przedziwną karnością; tymczasem dwa wielkie jędory, przez wiek i przywiązanie swoje używające niejakich przywilei, napuszenie patrzyły na defiladę swoich współbraci, niekiedy słusznie wymierzanemi razami swych dziobów przyspieszając wejście ociągających się lub zbłąkanych. Skoro cała trzódka, oprócz tych dwóch ważnych osób, zajęła swoje schronienie, Bruyére otworzyła całkiem drzwi od szopy. Chociaż w téj chwili oblicze dziewczyny nacechowane było głęboką melancholią, słodki uśmiéch zadowolenia przebiegł jednak po jéj ustach na widok rzeczywiście zadziwiającego porządku, jaki tam panował: piérzasta rzesza już się tam upiętrzyła podług wzro-
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/156
Ta strona została przepisana.