Wszystko tego nieszczęsnego wieczoru oddychało czułością, rozkoszą i żądzą...
Oddaliłem się z tych miejsc zbyt dla mnie niebezpiecznych; i pragnąc uniknąć obrazów krew mi rozpalających, przebyłem plac Zgody i udałem się na ulicę Ś. Honoryusza...
Księżyc błyszczał na niebie; okna wielu domów były otwarte, a na ciemnych balkonach, gdyż wnętrza appartamentów były oświetlone, dostrzegłem przy blasku księżyca cienie mężczyzn i kobiét, opartych o żelazne poręcze i rozmawiających tak blizko... że ich włosy wikłały się...
Cóż powiem? o Boże!... i owe nawet nieszczęśliwe istoty, które występek nocami wyrzuca na chodniki, a których widok zwykle mocno mię oburzał, teraz swą wyzywającą postawą, lubieżnym chodem... rozżarzały jeszcze bardziéj pożerający mię ogień...
Wpadałem w coraz większy obłęd... piekielna pokusa od rana mię ścigająca, zupełnie mię opanowała...
Wstąpiłem do sklepu, kupiłem flaszkę wódki i wróciłem do pałacu.
Wybiło pół do jedenastej; flaszkę z wódką okryłem w kącie pokoju w którym zwykle przesiaduję, i czekałem na powrót księżny.
Przybyła o kwadrans na dwunastą.
Kiedym jéj otworzył drzwi rzekła:
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1608
Ta strona została przepisana.