tów był na moje usługi od szóstéj wieczór do szóstéj z rana.
Maska zielonego djabła i druga ozdobiona słoniową trąbą, które kupiłem u kostiumera, miały ucieszyć dziatwę Hieronima.
Zastałem tylko jego dobrą, poczciwą żonę.
— Ah! dzień dobry, panie Marcinie, — rzekła mi — musisz poczekać na męża; obiecał że wróci na szóstą godzinę, ale pan wiész że w zapusty, to fiakr nie zawsze może jak chce.
— Dopiéro na ósmą koniecznie potrzebować go będę, mamy więc jeszcze dosyć czasu.
— O! on nie chybi; dla pana toby wszystkich gości powysadzał na bruku.
— Tymczasem moja dobra pani Hieronimowa, pozwól mi przebrać się w tym oto gabinecie, a skoro Hieronim powróci, proszę nie mów mu że ja tu jestem, pragnę wiedziéć czy mię pozna.
— Bądź spokojny panie Marcinie, ale to będzie bardzo zabawne... Co za figiel!
W alkowie przyległéj szczupłemu mieszkaniu Hieronima, naprzód wdziałem na moję odzież kostium pierrota, i zaraz wyglądałem daleko grubszy, a tém samém daleko niższy niż jestem w istocie, potem przed lusterkiem, kolorem różowym, białym i czarnym oraz wysuszającą oliwą, tak sobie twarz pomalowałem, że niepodobno było aby mię ktokolwiek mógł poznać pod dziwacznemi gzygzakami
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1630
Ta strona została przepisana.