Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1633

Ta strona została przepisana.

— Ale... spojrzyjno Hieronimie.
I obróciła go ku mnie.
— Ah! do pioruna! a to co takiego! — w tył się cofając zawołał Hieronim.
— Dzień dobry Hieronimie, — rzekłem wcale nawet nie zmieniając głosu; — dzień dobry mój zuchu, jakże się miewasz?
— Czekajno... czekaj... rzekł Hieronim przystępując do mnie, i z tak blizka mi się przypatrując, iż czułem jego oddech.
— Kto to u djabła być może?
— Jakto Hieronimie, i ty nie poznajesz mię... przyjacielu? spojrzyjno dobrze.
— Do licha wszak patrzę dość z blizka; ale niech mię djabli porwą jeżeli czego dojść mogę, tyle tych czarnych kół, białvch linij i czerwonych krések, że się aż w oczach miga... jakby człowiek w ogień patrzył.
— No, a spojrzyjże z boku.
— Z boku czy wprost, niech mię piorun trzaśnie jeżeli się cokolwiek domyślam.
— Doprawdy?...
— O! doprawdy.
— A mojego głosu, czy także nie poznajesz? przypomnijno sobie.
— Jakże u licha chcesz żebym poznał głos, kiedy twarzy nie znam... gdyby własna moja żona tak