przeszło pięćset osób rozmawiało, śpiéwało, śmiało się, krzyczało, wyło, gdy podłoga buchając tumanami kurzu, drżała pod szalonemi poskoki tańczących.
Wkrótce, po złowrogiéj fizyonomii, po opiłéj mowie poznałem koryfeuszów balu, na który przybył cały motłoch próżniaczy, wyuzdany, zwykle w najpodejrzańszych miejscach przebywający.
Prawie wszystkie kostiumy były brudne, szkaradne, haniebne, lub pełne cynizmu jaki tylko swoboda karnawałowa wyroić mogła. Z trudnością przezwyciężyłem zawrót głowy, jakiemu ulegali zapewne wszyscy nowo przybyli, wśród tego zaduchu, zgiełku, oraz cuchnącego i ciężkiego powietrza. Dziwacznie umalowana twarz moja, sprawiła że z razu zaczepiano mię i przemawiano do mnie niezrozumiałym językiem; potém zapomniano o mnie.
Oddalając się nieco od księcia, wyprzedziłem go ale wkrótce wróciłem pragnąc niby spotkać i bacznie mu przypatrzéć się.
Mimo częstych libacyj, które Hieronim widział naocznie, pan de Montbar nie wydawał się pijanym, chodził krokiem pewnym, był blady, oczy miał czerwone, pałające, uśmiéch pełen goryczy.
Widocznie jakaś myśl smutna mimowolnie przygniatała księcia, usiłującego zagłuszyć się, zezwierzęcić.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1643
Ta strona została przepisana.