imię... porwany wirem opiłéj hołoty, wzbudził we mnie głębokie politowanie...
Rzucać, się na zabój w takie błoto aby zapomnieć o troskach, było to podług mnie gorsze jak samobójstwo.
Galopada skończyła się nareszcie!
Wir tańca sprowadził księcia aż do schodów na których stałem! Miejscowa grzeczność wymagała zapewne aby tancerz uraczył tancerkę chłodzącym napojem, gdyż odrażająca pasterka, czerwona, spocona, zdyszała, z zabłoconą spódnicą i pończochami, śmiało ujęła rękę księcia i rzekła mu chrypliwym głosem.
— Słuchaj, po tej djabelskiéj galopadzie, kochany pierrocie, kup mi przecie kieliszek wina!
Książę coraz bardziéj ponury, wyrwał się z poufałego uścisku pasterki i rzekł:
— Idź do djabła!
— Ja cię tak na sucho nie puszczę, — odparła obrzydliwa istota znowu czepiając się ramienia księcia. Jak co wypijemy... to i owszem.
— Pójdziesz ty sobie precz! — wściekle zawołał książę.
I tak gwałtownie pchnął pasterkę, że tylko co nie upadła i najohydniéj lżyć zaczęła swojemu tancerzowi.
Potém postrzegają w tłumie herkulesowéj postawy turka ze złowrogą twarzą, pasterka z nim
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1645
Ta strona została przepisana.