dwadzieścia luidorów w sakiewce — zcicha dodał książę, — wyjdźmy ztąd... a daruję ci je.
— Znamy się na farbowanych lisach... mój stary... albo ty byś dał?
— Przysięgam że dam!
— A zresztą, mój kochany, — mówiłem znowu z uporem pijanemu właściwym, — czy mi twoje pieniądze zastąpią przyjaciela... albo ja z twojemi pieniędzmi mogę otwarcie pomówić?... kiedy tymczasem... wylać się przed księciem... takim jak ty, przed prawdziwym księciem, który pije i hula z najostatniejszym ulicznikiem, z piérwszym lepszym łotrem... i wcale się tego nie wstydzi... o! takiéj pociechy odmówić sobie nie mogę... Siadajże i pomówmy o naszych hulankach... mój biédny stary, to może zapomnę o żonie... a jeżeli mi odmówisz... zaraz zawołam... hej! słuchajcie...
— Milczże... zostanę, — zawołał książę, — ale cicho, kiedy ci mówię że zostanę... — i z przytłumioną wściekłością dodał: — No, słucham, czego chcesz? mów prędko... i skończmy już raz.
— Jakto, u tysiąc djabłów! skończmy; wszakżeśmy jeszcze nie zaczęli.
O!... rzekł książę podnosząc oczy w górę i obu pięściami w stół uderzając, — co za męczarnia!...
— Cóż to! mój stary, i ty mię na prawdę nie poznajesz? mnie, dawnego przyjaciela... chyba to moje malowidło temu winno.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1654
Ta strona została przepisana.