czników... Patrz... oto nadchodzą... miejmy się na baczności.
— Tu nie o to chodzi, — zawołał wściekły książę, niechcąc nawet spojrzeć w miejsce które mu wskazywałem; — ja muszę natychmiast wiedzieć kim jesteś nędzniku!
Wtedy stanąłem przed księciem, podniosłem głowę, nagle zmieniłem ton mowy, ułożenie, słowem przekształciłem się w światowego człowieka, co mi nie trudno było, gdyż obdarzony wielką zdolnością do postrzeżeń, słyszałem, widziałem i przeszło od roku uczyłem się w pałacu Montbar obejścia i mowy najznakomitszych łudzi Paryża, — wtedy, mówię, tonem pewnym, spokojnym, najumiarkowańszym rzekłem do księcia:
— Mam honor powtórzyć panu, że zbliżanie się tych ludzi jest bardzo groźne... Nas tu tylko dwóch z dobrego towarzystwa... narażamy się więc na pokrzywdzenie.
Książę słysząc że się w ten sposób wyrażam, zdumiał daleko bardziéj niż przedtem; a jego gniew i wstyd, że tak powiem, wzniosły się do wysokości socialnego stanowiska, jakie sądził że zajmuję. Lecz także i gwałtowne jego uczucia objawiły się w odmienny sposób. Czuł się zapewne swobodniejszym, mniemając, że ma do czynienia z światowym człowiekiem; gdy więc ochłonął nieco, rzekł mi widocznie pomieszanym głosem:
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1658
Ta strona została przepisana.