Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1659

Ta strona została przepisana.

— Ja pana nie opuszczę, aż się dowiem kto jesteś... Teraz wszystko pojmuję, każde jego słowo było znieważającym ucinkiem, krzywdzącém zastosowaniem! To wymaga okropnego zadosyć uczynienia... mój panie... zadosyć uczynienia, które miéć będę... Nie mogę panu zedrzeć z twarzy tego malowidła co cię maskuje, lecz od téj chwili przypinam się do ciebie jak pijawka... i...
A po przerwie dodał z godnością:
— Ale nie... nie, nie będę potrzebował uciekać się do ostateczności zarówno dla nas obu przykrej. Jesteś pan człowiekiem z wyższego towarzystwa... jak powiadasz... Skoro tak jest... zapewne, po tém co zaszło między nami, bez wahania się wymienisz mi swoje nazwisko...
— Bądź pan spokojny, postąpię jak przystoi... dowiesz się pan o wszystkiém... co wiedziéć powinieneś... ale tutaj grozi panu istne niebezpieczeństwo... przecięto panu wszelki odwrót... Spojrzyj pan po za siebie... (książę rozmawiając ze mną plecami był obrócony do sali), wielka tylko energia wyrwać nas może z téj toni... Powiadam nas, ponieważ dwaj ludzie naszéj sfery, dwaj ludzie z sercem, w podobném położeniu wspierać się winni... a wreszcie sama nawet groźba pańska, niejako mi nadaje prawo podzielania niebezpieczeństwa.
— Dziękuję panu... i przyjmuję... Pańska mowa i uczucia w tém zdarzeniu dowodzą mi przy-