— Ha! podli, i wy pozwolicie aby strojnisie bili i mordowali wasze kobiéty... tak jest, on mię bił... on mię nazwał pijaną...
— To on sam pijak.
— Poczekaj-no kochanku, — rzekł jakiś dziki, który podburzony krzykami téj megery, wszedł na dwa schody i tam stanął jeszcze namyślając się, — obaczę ja twoję skórę, mój ty strojnisiu.
— To jakiś szpieg, — rzekł drugi.
— Tak, tak, to szpieg... — zawołało kilka głosów.
— Inaczéj... onby tu nie przyszedł...
— Ah! czekajno łotrze!
— Precz z nim!
— Trzeba go potargać! podrzeć na kawałki!
— Ale ich tu dwóch... tych strojnisiów, — zawołał jakiś głos, — drugi pierrot ma także drążek w ręku...
— Trzeba im temi drążkami pozatykać gardła...
— Hej... hej! żandarmi!...
— Co nas tam żandarmi obchodzą?... ścieśnijcie szeregi... — rzekł dziki, — a ręczę że wnet nie pozostanie już ani siadu... obu tych strojnisiów...
— Bądź pan gotów, — po cichu rzekłem do księcia, — nadeszła chwila działania; za najpiérwszym zamachem naśladuj mię.
— Ah! panie... ileż zniewag znosić muszę, — szepnął pan de Montbar blady z wściekłości, lecz pełen energii i odwagi.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1663
Ta strona została przepisana.