od objawienia swéj zazdrości Reginie i od błagania ją o przebaczenie, a usiłował w hańbiącym poniżeniu zagłuszyć swoje troski.
Ciągła miłość księcia dla Reginy wzbudzała we mnie niejakie współczucie; przekonywała mnie bowiem że serce jego nie zupełnie jeszcze było zepsute; zresztą tyle sam wycierpiałem, iż więcéj niż ktokolwiek wiedziałem co to są troski jakie zazdrość wywołuje; atoli duma pana de Montbar, jego fałszywy wstyd, haniebny środek zaradzania swoim męczarniom, przejmowały mię jedynie pogardliwą litością... Człowiek ten, nawet zakochany, nie przedstawiał żadnéj rękojmi przyszłego szczęścia Reginy; przeciwnie zaś silnie ufałem charakterowi, rozsądkowi, i osobistéj wartości Justa. W téj chwili posiadając prawie pewny środek usunięcia ostatniego skrupułu, jaki wstrzymywał Reginę od opuszczenia swojego męża, i skłonienia ją aby los swój powierzyła miłości Justa... któremu winna będzie przywrócenie sławy pamięci matki swojéj — prawie gotów byłem przechylić szalę na korzyść kapitana. Atoli zważywszy jak wielką biorę na siebie odpowiedzialność, chciałem w ostatniéj rozmowie z księciem, przekonać się raz jeszcze, czyli rzeczywiście nic się już po nim spodziéwać nie mogę... ze względu na szczęście Reginy.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |