Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1667

Ta strona została przepisana.

Skoro pan de Montbar wyszedł z sali pod zasłoną żandarmów, zażądał nieco świeżéj wody dla zatamowania i obmycia krwi twarz jego broczącéj; był smutny i ponury, zaszła dopiéro scena była mu tém przykrzejsza, że i ja w niéj udział miałem; uważał imię bowiem za sobie równego, a widział że znam pewne tajemnice, których rozgłoszenie stać się mogło zbyt dla niego nieprzyjemném.
— A teraz, mój panie, — rzekł skorośmy wyszli z balu, — spodziewam się że mi wyjawisz swoje nazwisko... Niech przynajmniej wiem, — dodał cierpko, — komu winienem niespodzianą pomoc, która mię ocaliła z rąk tych uliczników. Skoro zaś wypłacę się z długu wdzięczności... — dodał z wzrastającym zapałem, — zażądam od pana rachunku za zniewagi...
— Panie, — odpowiedziałem księciu, — pozwól że ci przerwę... Nierozsądnie jest że stoimy przy drzwiach tego fatalnego szynku... deszcz pada... nająłem fiakra na całą noc... Racz pan zatém przyjąć w nim miejsce, jeżeli pan tu nie masz swojéj służby... z największą przyjemnością zawiozę pana do domu.
— Panie, — zawołał książę, — nie sądź abyś mi się wymknął — muszę wiedzieć kto jesteś i wiedziéć będę.
— Pozwolisz pan powiedzieć sobie, — rzekłem — że wcale nie myślę wymykać się panu, skoro pro-