— Trzy ździebła w jeden koniec, cztéry w drugi.
— Trzy w jeden, cztéry w drugi,— z religijną prawie skruchą powtórzyła kobiéta.
— A tam, gdzie będzie cztéry, wsuniecie trochę więcéj. wełny, i na téj stronie położycie głowę waszego dziecka.
— Będę pamiętała... kochana dzieweczko.
— Ale uważajcie dobrze, — poważnie dodała Bruyère — aby moje zamówione gałązki przyniosły dobry skutek, trzeba co dwa tygodnie...rozparać materac, i wyprać dobrze jego płótno, o wschodzie słońca.
— Dobrze, moja kochana dzieweczko.
— A potém przez siedm godzin należy przesuszać wełnę na świéżém powietrzu.
— Co dwa tygodnie...przez siedm godzin... dobrze moja kochana dziéweczko, i tego nie zapomnę.
— A za miesiąc znowu do mnie przyjdziecie — majestatycznie zakończyła Bruyère.
— O! przyjdę... przyjdę... i zapewne powiém, żeś mi uratowała dziecię, — odrzekła kobieta z pełném nadziei uniesieniem, tuląc syna do swojego łona.
Ta na wpół kabalistyczna rozmowa zdawała się przejmować Chouarta głębokiém i niewinną zazdrością przeplataném podziwieniem, bo wybornych rad
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/168
Ta strona została przepisana.