— Przez litość, posłuchaj mię pan, — z przejmującém mię wzruszeniem rzekł książę. — Mam spełnić zbyt wielkie zadanie... a będę sam... pan który tyle dla mnie uczyniłeś... którego nie znam... lecz który jesteś moim aniołem opiekuńczym, którego rady, cokolwiekbądź nastąpi, wywrą stanowczy wpływ na moje przeznaczenie... czyliż mię pozostawisz losowi i niebezpieczeństwom trudnego położenia mojego?
— Panie...
— O! widzę że i pan jesteś wzruszony, — zawołał książę, — to też uzupełnisz twoje dzieło... bo po chwalebnéj, zaszczytnéj a nowéj drodze jaką mi wskazałeś, bez twojéj pomocy niepewnym tylko krokiem postępować zdołam... a jeżeli mimo postanowienia mojego, zniechęcać się będę, jeżeli nowe napotkam zawady, któż mi poda rękę, kto rady udzieli? Nie mam takiego przyjaciela ni brata, któremubym powierzyć mógł zdarzenia dzisiejszéj nocy... Chceszże mię pan w téj stanowczej chwili opuścić?... Nie, o nie! podobni tobie ludzie są wspaniałomyślni i aż do końca litościwi... O! ujrzę pana jeszcze!... ja zaś... przysięgam panu na honor... nigdy nie czynię najmniejszéj wzmianki o nadzwyczajnych przyczynach, które cię do mnie przywiodły;... lecz niech przynajmniéj mam nadzieję że się kiedyś obaczymy...
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1692
Ta strona została przepisana.