cem, — odchodząc rzekła Julia, — sprawuj się zawsze jak najciszéj w galeryi obrazów.
— Bądź panna spokojna.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
O pół do dwunastej księżna zadzwoniła na mnie.
Była zupełnie ubrana, nie zaś jak zwykle, w szlafroczku. Miała na sobie czarną aż po szyję zapiętą suknię, przy któréj tém mocniéj odbijała nadzwyczajna bladość jéj twarzy skołatanéj. Zdawała się bardzo niespokojna, roztargniona; gdy wszedłem rzekła:
— Pan de Montbar zaraz tu przybędzie... Wyjąwszy jego nie przyjmuję nikogo, zupełnie nikogo... Pamiętaj.
— Dobrze, mościa księżno.
A gdy wychodziłem, dodała:
— Zostań w przedpokoju i pilnuj ściśle tego rozkazu, zadzwonię jeżeli mi będziesz potrzebny.
— Dobrze, mościa księżno.
— I wyszedłem.
Zaledwie zamknąłem drzwi za sobą, usłyszałem jak Regina mówiąc do siebie boleśnie zawołała:
— Dzisiaj... przynajmniéj wszystko się rozstrzygnie!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Stosownie do rozkazu pani, pozostałem w przedpokoju, zamiast iść do mojéj stancyi dla przebrania się w czarny garnitur, a zdjęcia płóciennego kafta-