— Co panu jest?... panie baronie? zawołał Melchior podbiegając do swojego pana.
I ciskając na mnie wściekłe spojrzenia, dodał:
— Patrz nędzniku, coś zrobił...
— Sądzę że nic złego panie Melchiorze, — odpowiedziałem, — przeciwnie...
W rzeczy saméj skoro przeminęło piérwsze wrażenie, starzec wstał prosto, postąpił pewnym krokiem, i bynajmniéj nie skołatany troską, jaką w nim dotąd dostrzegałem, rzekł do Melchiora:
— Żywo... daj mi kapelusz... i płaszcz.
— Ja kto! — odparł zdumiały Melchior, — pan baron chce...
Ale pan de Noirlieu nie odpowiadając rzekł mi:
— Powóz mojéj córki... — i na chwilę zatrzymał się na tym wyrazie jakby wymawiając go najwyższego doznawał szczęścia.
— Powóz mojéj córki czeka? — powtórzył.
— Tak jest, panie baronie.
— A moja córka... w domu?
— Tak jest, panie baronie.
— Choćby jéj nie było to zaczekam, — rzekł sam do siebie... Jedźmy...
A potém obracając się do Melchiora, dodał:
— I cóż! kapelusz? płaszcz?
— Jakto! — rzekł mulat, — pan baron chce w szlafroku...
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1714
Ta strona została przepisana.