Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1715

Ta strona została przepisana.

— Nie mam czasu ubiérać się! — odparł starzec. — No, żywo, dawaj mi kapelusz i płaszcz.
— Ależ panie baronie, — powiedział mulat, — czy pan na seryo...
— Czy słyszałeś? — prostując się tak stanowczym, tak nakazującym głosem zawołał baron, że mulat pojął iż dłuższy opór byłby niebezpieczny.
— Przyniesiesz mi do powozu to co żądam, — rzekł starzec do Melchiora. — Nie chcę tracić ani chwili jednéj.
I szedł przedemną krokiem tak żwawym, tak pewnym, iż zaledwie zdążyć za nim mogłem. Z lekkością zbiegł z ganku, bynajmniéj nie troszcząc się o to iż go widziano z gołą głową i w siwym flanelowym surducie; miał już wychodzić na ulicę, gdy Melchior zdyszały spiesząc za nim, zaledwie zdołał mu zarzucić płaszcz na ramiona. Otworzyłem drzwiczki, baron wskoczył do powozu i rzekł mi:
— Żywo... żywo... do pałacu.
Pan de Noirlieu nie dbał o etykietę; lecz pierwszy stangret siedział na koźle nieruchomy jak automat, trzymając lejce w lewém ręku, a rękojeść bicza opiérając na prawém kolanie.
— Żywo do pałacu, — rzekłem mu.
Ale pan Johnson ciągle na miejscu wstrzymując konie i patrząc wprost przed siebie, odpowiedział mi obojętnie ze zwykłą sobie angielską flegmą, nie raczywszy nawet obejrzéć się na mnie: