Kobiéta, jéj dziécię, starzec i syn jego, oraz dzierżawca Chouart, w milczeniu słuchając małéj Bruyére, patrzyli na nią z pełném szacunku uwielbieniem. Dla tych prostych i nieuczonych ludzi, jéj nieco poetyczna mowa była pewnym rodzajem czarnoksięskiego wywoływania, bardziéj jeszcze podnoszącego urok, który tę młodą dziewczynę otaczał.
Ta, na chwilę pokonana mimowolném uniesieniem, uczuła potrzebę zastąpienia słów faktami; po niejakiéj przerwie zatém, rzekła do starca:
— Nie, nie, powtarzam wam szanowny ojcze, ziemia nigdy darów swych nie odmawia, chyba gdy za długo, albo za nadto ich udzielała.
— Za nadto! — z gniewem i goryczą wykrzyknął starzec, — za nadto! o nędzna! Od lat dziesięciu, czegóż od niej żądałem? W dobry, czy w zły rok, zawszem tylko żądał pszenicy. Jeżeli była rozrzutną... o! to chyba tylko w piérwszym roku,... ale potem,... rok po rok, aż zanadto była skąpą... To téż, mój ty mały aniołku, jeżeli zamówisz tę niegodziwą ziemię,... złe może się przemieni w dobre, bo ja już tylko w tobie mam nadzieję.
— Słuchajcie, poczciwy staruszku, — łagodni przerwała Bruyére, — po całodziennych pracach i trudach, czegóż potrzebujecie dla pokrzepienia wy-
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/172
Ta strona została przepisana.