Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1728

Ta strona została przepisana.

ciwnie powinien był błogosławić cię... na kolanach uwielbiać... teraz, widząc że z własnéj winy utrącił szlachetne i tkliwe przywiązanie, którego mu dałaś tyle dowodów, przyszła mu fantazyn powiedzieć ci że cię jeszcze kocha! i ty mu wierzysz?
— Prawdę mówi, Juście... przysięgam ci to na pamięć mojéj matki... Gdybym mogła powierzyć ci jego tajemnicę... przekonałbyś się, ie ta miłość nieszczęśliwa, na pozór niepojęta... jest rzeczywistą i szczérą.
— A moja? nie jestże również szczérą? Czy zapomniałaś, ile cierpiałem? Z zakrwawioném sercem wyjechałem, gdyś mi ten wyjazd nakazała... powiedziałaś: wracaj... wróciłem... Późniéj, kiedy oboje musieliśmy walczyć z uniesieniami naszéj namiętności, ileż razy konającym głosem, kiedy skołatany, udręczony, zapłakany, padłem do nóg twoich?
— „O! mój Juście, — mówiłaś, — bądź wspaniałomyślny, wysłuchaj próśb moich, szanuj mię! Bo niestety! ja cię uwielbiam, ja jestem bezsilna, ja cię tylko o łaskę błagać mogę.”
— Tak jest!..! o tak jest! byłeś dobry, szlachetny i jak zawsze odważny,.
— Byłem dobry, szlachetny, odważny, bo wiedziałem że błąd z mojéj strony zadałby ci cierpienia tak okropne, iż miłość moja nawet nie zdołałaby ich złagodzić... oto co mi dodawało siły i odwagi... Lecz teraz możemy być wolni, szczęśliwi... bez najmniej-