Bruyére nim weszła do opustoszałéj obory, z głębi któréj jęcząc przyzywał ją ojciec Jakób, piérwéj wzięła mały koszyczek, który przyniosła była z sobą z pola i w wiadomém miejscu postawiła, w chwili gdy się z nią spotkali jéj klienci; w koszyczku tym znajdowała się doskonała czerwono-fioletowa jeżyna; kilka kropel jéj soku ubarwiły purpurą świeże liście dzikiéj macicy winnéj, któremi koszyczek był wysłany.
Bruyére, wspinając się po szerokich i licznych rozpadlinach ścian, weszła do obory.
Księżyc wschodził okrągły, świetny; światło jego przebiwszy się przez odartą strzechę, słabo rozwidniło zakątek tego zapadającego poddasza.
Tam Bruyére zatrzymała się, bo z tego miejsca pochodziły bolesne jęki, które kilkakroć zwróciły uwagę folwarcznéj czeladzi podczas wieczerzy. Młoda dziewczyna czuły wzrok powiodła po smutnym, obrazie, który acz nie nowy dla niéj, zawsze jednak n«wą boleścią ją przejmował.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/179
Ta strona została przepisana.
12.
Ojciec Jakób.