— Ha! — wzdychając rzekł Leporello, — to ci muszę wierzyć.
— Ale mówmy o czém inném. Wiesz, że rozstałam się z moją szanowną ministrową po wypadku z rzodkwią.
— Z rzodkwią?
— Jakto? ty nie wiész o tém?
— Wprawdzie nigdy rzodkwi nie jadam, ale niech przepadnę, jeżeli domyślam się co chcesz mówić.
— Nudziła mię już moja ministrowa, bo niedosyć że była głupia i nieznośnie mieszczańska, ale nadto zła jak rudy osioł; rozumie się że nie dla mnie, bo ja mam dziób i pazury — ale była nielitościwą dla młodéj siostrzenicy, wprawdzie brzydkiéj jak potwór, lecz tak dobréj, tak łagodnéj, że mi nieraz łzy w oczach stawały na widok upokorzenia, którego codzień doznawała od swéj niegodziwéj ciotki; wpadłam w taką passyę, że powiedziałam sobie: Nie pozostanę u niéj dłużéj, ale nim odejdę, zemszczę się za tę biédaczkę, i wypłatam jéj na odprawę porządny figiel. I tak, pewnego dnia ubierałam głowę mojéj pani na bal do Tuileries... wzięłam z kredensu pół tuzina malutkich różowych rzodkiewek z zielonemi listkami, przebiłam je długiemi czarnemi szpilkami, i ubierając ministrowę, powtykałam je w jéj włosy.
— Ale Astarté, tyś prawdziwy Cambronne!
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1797
Ta strona została przepisana.