— Ministrowa obok tego miała na głowie dwa pęki białych marabutów. — Ah! moja kochaneczko, — rzekła niezgrabnie muszcząc się przed lustrem, — dzisiaj prześlicznie mię utrefiłaś, przewyższyłaś siebie.
— Pani mi w tém ubraniu zupełnie przypominasz księżnę... — Doprawdy, moja kochaneczko? — Jak honor kocham, — odpowiedziałam, — ale dopiéro na balu poznasz pani, jakie ten strój sprawi wrażenie. — I dalejże moja jéjmość na bal, bo minister był chory, a liczyłam na to. W kwadrans późniéj przybywa do Tuileries, aż tu massami tłoczą się za nią jakby za jakiém dziwowiskiem. Wszystko to przypisywała swoim marabutom; to téż nadymała się... z całych sił!! — dowiedziałam się o tém od mojéj przyjaciółki, która z ust swojéj pani słyszała tę scenę. — Dla Boga! — mówił jeden do ministrowéj, — jakżeś się pani po wiosennemu, po ogrodniczemu wystroiła!... pozwolę sobie nawet powiedziéć po inspektowemu. — Ah panie! — Pani, — mówił drugi, — ten strój nigdy nie wyjdzie z mody. — Ah! panie! — Ależ możnaby miéć smaczną przekąskę z tego stroju, — wtrącił trzeci. — Ah! panie! oh! panie! — odpowiadała ciągle ministrowa, dumna wrażeniem swych marabutów. Nakoniec przyjaciółka o któréj wspomniałam, pozwoliwszy szydzić z niéj przez pół godziny, uprzedziła ją po przyjacielsku, że zaczynano ją nazywać Matką
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1798
Ta strona została przepisana.