Wiązka żytniéj słomy walała się po ziemi wilgotnéj, od deszczu i śniegu chronionéj zaledwie kilku pęczkami janowcu, tu i owdzie umieszczonego na belkach w miejsce dachu, którego gonty popsute i przezroczyste, czarno odbijały na niebieskawém przezroczu nieba podówczas księżycem rozjaśnionego.
Na tém posłaniu, bardziej cuchnąém i niezdrowszém aniżeli posłanie roboczych zwierząt, poruszała się jakaś ludzka postać, zaledwie przykryta kilku łachmanami podartéj kołdry; widziałeś tam urzeczywistnienie okropnéj niedoli, jaką tylko opuszczona starość, nędza i nieuleczona choroba wywołać mogą.
Wystawmy sobie ośmdziesięcio-letniego starca sparaliżowanego w tak dziwny i przerażający sposób, iż rzekłbyś, że jakaś nielitościwa potęga, uderzając go nagłą bezwładnością w chwili gdy, pochyliwszy czoło ku bruździe, z trudnością ją przewracał, skazała tego nieszczęśliwego, aby w łuk zgięty, całém ciałem i twarzą wiecznie pochylony był ku ziemi.
Nie była to jednak żadna nadludzka potęga, lecz tylko prosta wola człowieka ciągnącego korzyści z roli; on, to bozkie stworzenie przywiódł do tak przerażającéj bezkształtności.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/180
Ta strona została przepisana.