— Nakoniec!... oddycham!
— Nie spiesz się Leporello. Pani, prawda, że więcéj głaszcze wicehrabiego, a nawet okazuje mu względy jakich dotąd nie okazywała nikomu... bo od czasu jak wyjechał do Solonii, do majątku ojca, pisywała do niego po kilka razy na tydzień... Zresztą mniemam że się go spodziewa lada chwila, bo mówią że podwójne małżeństwo ojca i syna ma się odbyć w Paryżu.
— A cóż przecie nasza pani mówi o wicehrabi?
— Nic... i to właśnie sęk... Zresztą nie radzę ci mój biédny Leporello... abyś choć przez kilka minut słyszał jak ona mówi o swoich innych pacyentach, bo ich tak nazywa... bynajmniéj...
— Z nich nie szydząc?
— Nie, ale pogardzając nimi... a szyderstwo jéj tak jest ostre, tak krwawéj jakby ich rozpaloném żelazem piętnowała...
— A te niedołęgi mimo to szaleją za nią?
— Powiedz raczéj właśnie dlatego... i nietylko oni, ale nawet daleko lepsi od nich.
— Jak to?
— Tak... Za granicą pani blizko dwa lata bawiła jako piérwsza śpiéwaczka dworskiéj opery... i na honor tam jakiś książę...
— Zakochał się w niéj?
— Szalenie... jak oni wszyscy; nawet pewnego dnia, nie wiem co się przytrafiło, dosyć że mówią
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1803
Ta strona została przepisana.