stoszałéj oborze, i umrzéć tum mogą, choćby wśród okropnych boleści.
Na widok małéj Bruyére, sparaliżowany starzec jak w kłębek na swém posłaniu zwinięty, przerwał bolesne jęki, i z trudnością obrócił ku niéj głowę.
Twarz jego była przeraźliwie blada i chuda; ogień gorączki jedynie ożywiał zapadłe i przygasłe oczy; leżał na boku a kościstemi kolanami dotykał wywiędłéj piersi. Od dwóch blizko lat, jego członki w ten sposób się skurczyły; prawa ręka tylko zachowała jeszcze nieco władzy.
Dzierżawca, sam bardzo ubogi, przez litość udzielił staremu Jukóbowi to schronienie i nieco nędznego pożywienia, które starzec podzielał z folwarczną czeladzią. Przez wiele lat ojciec Jakób pracował na tym folwarku, jako karczownik; lecz gdy przykre to rzemiosło, wykonywane wśród bagnistych stepów, rozwinęło w niem piérwsze zarody okropnéj choroby, dzierżawca przekonany o jego wierności i gorliwości, powierzył mu swoję trzodę.
Obowiązki pastucha, jakkolwiek wymagają czynności, nie wyczerpują jednak tak dalece sił żywotnych jak uprawa lub karczowanie roli; zatem i ojciec Jakób pozostał stróżem trzody aż do dnia, w którym zupełnie sparaliżowany, zupełnie we dwoje zgięty,
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/184
Ta strona została przepisana.