Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1843

Ta strona została przepisana.

— Ah! panie... przebacz... przynajmniej dzieciństwu! — oburącz twarz zakrywając błagała Baskina, jakby ją ten wyrzut zniweczył.
— Dosyć... mój panie... dosyć!.. zawołał Scypio.
— Ej... moje ty biédne niewiniątko, — odparł ojciec, — myślisz może iż ją zraniłem. Uspokój się, przedwczesne przyzwyczajenie do grzechu i hańby zahartowało jéj serce: powiadam jéj to w obec ciebie, abym ci dowiódł że szydzę z jéj nienawiści... jak z jaszczurki którą nogą depczemy... Co większa, teraz, kiedy dobrowolnie lub gwałtem będziesz w mojéj mocy, nie radzę jéj... i zabraniam, aby mnie albo tobie szkodziła. — Żeby ci zaś dowieść jak mało jéj się teraz obawiam, zostawiam cię z nią samego... bo sądzę że wraz ze mną wyjść ztąd nie zechcesz...
— Prawda... wyznaję, iż twa ojcowska władza przejmuje mię należytym szacunkiem... z cierpkiém szyderstwem rzekł Scypio, — z całą pokorą właśnie prosić chciałem... o pozwolenie pozostania przy pani... Pojmujesz pan zapewne, że potrzebujemy pozostać sam na sam, abyśmy o panu pomówić mogli...
— Słusznie... rzekł pan Duriveau biorąc kapelusz.
— Jak to?... powiedział Scypio, i pan nie wzywasz mię w imieniu Panującego i talizmanu w który się opatrzyłeś abym się udał za tobą?...