Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1844

Ta strona została przepisana.

— Nie, nic nie nagli, — rzekł hrabia zmierzając ku drzwiom, — do godziny szóstej wieczorem... daję ci czas do namysłu...
— I pan nie przypuszczasz, — powiedział Scypio — że tymczasem umknąć mogę?
— Bynajmniéj — odparł hrabia.
— Jakto! nie żądasz pan odemnie nawet słowa jako od więźnia... własnego ojca? — ciągle zimno szydząc spytał Scypio.
— Słowa twojego nie potrzebuję, odpowiedział hrabia biorąc za klamkę. — Na dole... u bramy czeka dwóch ajentów policyjnych... którym nie ujdziesz.
Scypio zatrząsł się wściekle. Ale prędko, dla ukrycia swojego rumieńca i wzruszenia schylił się, zapalił cygaro, a dumnie wyprostowawszy się rzekł:
— W istocie pan jesteś bardzo przezorny... lecz niezbyt wynalazczy człowiek... Pięknym pomysłem o policyjnych ajentach zapewne natchnęła pana pamięć o pachołkach dziadka Du-riz-de-veau lichwiarza, który się nimi otaczał jak dawni baronowie zbrojną strażą.
— Widzę przynajmniéj żeś korzystał z lekcyi historyi twojego nauczyciela, — z niezachwianą zimną krwią odparł hrabia. — Zresztą dosyć trafne czynisz porównanie, bo ci dwaj ajenci mają rozkaz udania się za tobą wszędzie, i w pewnych oko-