— Moja zaś byłaby niezawodna i straszna... rzekła Baskina z wyrazem przekonania i wyższości który uderzył Scypiona... Tak jest, straszna... nietyko bowiem pani Wilson odrzuci rękę twojego ojca, ale twój ojciec sam, mimo zapamiętałej miłości swojéj, będzie zmuszony wyrzec się zaślubienia pani Wilson...
— Co mówisz?
— Tak jest, mam nieochybny sposób zerwania małżeństwa, i... pojmujesz ty cały ogrom rozpaczy, i męczarni?... ten człowiek sam będzie musiał wyznać: iż to małżeństwo jest niepodobne.
— Czy by to być mogło! — zawołał drżący z nienawiści Scypio; — ale nie, ty drwisz ze mnie Baskino!
— Byłam tego pewna! — odparła wybuchając szyderczym śmiéchem, — nie chcesz mi wierzyć... bo tchórzysz!
— Ja tchórzę!... konwulsyjnym głosem rzekł Scypio — mów... a jeżeli powiész prawdę...
— Dla Boga! — litośnie uśmiechając się mówiła Baskina, — ale nie strójże tak złowrogiej miny... mógłby kto powiedziéć, że tu idzie o jaką śmiertelną zbrodnię... a to tylko ma być prosty figiel, tém nawet niewinniejszy że będziesz mógł powiedziéć ojcu: Naśladuję twój przykład, czynię to... co ty niegdyś uczyniłeś!
Scypio spojrzał zdziwiony na Baskinę.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1862
Ta strona została przepisana.