Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1863

Ta strona została przepisana.

— Tak jest, ciągnęła daléj — im lepiéj się zastanawiam, tém bardziéj figiel ten wydaje mi się dojmujący... wyborny... Co mówię! figiel... to raczéj lekcya... i jedna z najlepszych, a jak to mówią jedna z najopatrzniejszych! O! gdybyśmy mogli z setnym procentem odpłacić temu człowiekowi lekcyę którą dał tobie dzisiaj, czyliżby to nie było prześliczne? Bo wtedy, wyznaję... w obec niego przybrałbyś rozmiary olbrzymie... oboje bylibyśmy pomszczeni, szalałabym za tobą, i...
— Baskino... ty mię zabijasz twojém zwłóczeniem...
— No... to posłuchaj mię, niecierpliwy szatanie. Naprzód powinieneś wiedzieć, że przed kilku dniami, wyglądając ciebie, udałam się w oddalony cyrkuł, w okolicę rogatek Piekła. Szukałam skromnego, pustego, samotnego mieszkania... bom wtedy miała niejakie względem ciebie zamiary...
— Mieszkanie skromne! puste! — rzekł mimowolnie zaintrygowany Scypio, — a to na co?
— O! miałam dziwaczne, bardzo dziwaczne zamiary... a sądzę, że byłbyś je podzielił, bo nie pojmujesz jakie życie dla nas obojga marzyłam! A że w miłości nie masz nic bardziéj zabijającego nad monotonność posiadania... chciałam... lecz na cóż... o tém teraz mówić? Znajdowałam się więc w dosyć odległym cyrkule, weszłam na ulicę zwaną Marché-Vieux. — Czy znasz tę ulicę?