— Nie znam... ale cóż ta ulica ma wspólnego...
— Czekajże — przerywając Scypionowi mówiła Baskina. — W téj ulicy znalazłam dom jakiego mi właśnie było potrzeba... z pozoru ubogi, samotny, prawie zupełnie od innych mieszkań odosobniony... Dom ten najęłam; nikt w nim nie mieszka... a zwiedziwszy go... zdawało mi się, że musi odpowiadać prawie tym samym warunkom odosobnienia, jak mieszkanie w którém twój ojciec schwytał w swoje sidła księżne de Montbar... wędkę dobroczynności.
Te słowa Baskina wymówiła bardzo powoli, wlepiając w Scypiona wzrok przenikający.
Vicehrabia jeszcze nie zupełnie pojmował piekielną myśl Baskiny; jednak doznał jakiéjś niepojętéj trwogi.
Baskina wstała z krzesła i usiadła na sofie obok Scypiona, mówiąc mu półgłosem:
— Nie mogę ci na głos powierzyć reszty mojego planu... może nas kto podsłuchuje. Przybliż, się zatem... mój ty chybiony szatanie, i nadstaw ucha.
I pod pozorem że cicho mówić musi ze Scypionem, Baskina objęła ramieniem szyję młodzieńca, i podbródek oparła na jego barkach.
Scypio czując lekkie ciśnienie ręki Baskiny, czując miłe tchnienie jéj ust na swych policzkach, zadrżał z miłosnéj żądzy, mimo gwałtowne i nie-
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1864
Ta strona została przepisana.