Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1875

Ta strona została przepisana.

Naprzeciw, drzwi w których stał prawie omdlewający Marcin, rysowały się nieruchome, blade i nieubłagane twarze Baskiny i Bambocha, stojących w ciemnéj przyległéj izbie o parę kroków od progu.
Hrabia nie postrzegł ich... Osłupiałe i pałające, chociaż łzami przyćmione oczy, wlepił w gasnący wzrok syna; zdawało się że usta pana Duriveau otwarło spazmatyczne wytężenie, że szczęki jego już się więcéj nie zamkną — konwulsyjne duszące łkania wyrywały się z jego piersi, jedynym swoim szmerem zakłócając grobową ciszę téj sceny.
Twarz Scypiona, jakkolwiek naznaczona już piętnem śmierci, była jeszcze piękna... Jego zimne i niebieskawe usta, słabo drgając pod małym, jasnym wąsem, zdawały się po raz ostatni szukać szyderczego uśmiéchu, i odkrywały zęby z najczystszéj emalii. Głowę opierał na zgiętém ramieniu... a jego ręka delikatna i biała jak ręka kobiéty, prawie do połowy znikała w ciemnych włosach, których jedwabne pukle ściskał niekiedy, ulegając ostatnim kurczom konania.
Nakoniec... hrabia Duriveau po gwałtowném wysileniu wydobył kilka przerwanych słów, z konwulsyjnie drżących ust swoich.
— Zabiłem!.. mojego syna... zabiłem mojego syna!..
Okropny to był widok!... zdało się że ten nędznik w przystępie szaleństwa, gwałtem i jakby w skut-