niewyraźne krzyki; lecz Bamboche, ciągle czuwający, zaraz za piérwszym łoskotem u drzwi, otworzywszy okno na ulice wychodzące, przypadł niespokojny do Baskiny, i zawołał:
— Warta! już po mnie!... policya śledziła mię... zapewne mię poznano!... i ścigano gdy przechodziłem od ciebie tutaj... Chcą mię przyaresztować — dodał z dzikim śmiéchem wydobywszy szeroki sztylet — o! przynajmniéj drogo za to zapłacą!
— Co! — zawołał Marcin podbiegając do bandyty, — ty, miałbyś dopuścić się morderstwa...nie... nigdy!
— Już go się dopuszczałem dwa razy... z przerażającą ironią rzekł Bamboche uwalniając się z uścisków Marcina.
— O Boże! więc to prawda!... słusznie że cię ścigano... szepnął przytłoczony Marcin — tyś zabijał!!
— Ty zabijałeś? ze zgrozą zawołała Baskina, — gdyż Bamboche zataił przed nią tę zbrodnię, chcąc u niéj znaleźć schronienie, — ale to morderstwo... może popełniłeś we własnéj obronie? w walce?
— Popełniłem dwa morderstwa... dla prostéj tylko kradzieży, — zimno odpowiedział Bamboche. Jedno zatém... lub dwa morderstwa więcéj... dla własnego ocalenia... to się nie liczy; wszak raz tylko utną mi głowę... Żegnam was, moi przyjaciele,
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1879
Ta strona została przepisana.