Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1883

Ta strona została przepisana.

nut późniéj przybył jego ojciec, który go szukał i chciał zamknąć do aresztu... a postrzegłszy broczącego we krwi syna, rzucił się na niego, i...ztądto krew na jego kamizelce.
— Ja mam przyjąć taką ofiarę, — zawołał hrabia, o! nigdy...
— Objaśnijże go czém prędzéj, że już dwóch zabiłem, — powiedział Bamboche do Marcina — jeden więcéj nic nie znaczy, wszak raz tylko utną mi głowę... Bywaj zdrów, bracie... pamiętaj tylko o ostatniéj mojéj proźbie (tu dwie łzy zabłysły w dzikich oczach bandyty)... Przyjdź razem z Baskiną w wilją dnia... kiedy... (i ręką posunął po szyi).. rozumiesz... jeszcze raz, bywaj zdrów bracie...
I zanim hrabia i Marcin poruszyć się zdołali, Bamboche wypadł na schody, jakby w nadziei że umknie przebijając się przez policyjnych ajentów i żołnierzy, których spotkał w sieni drugiego piętra. — Oto jest!... to on!... trzymajcie go! zawołał ajent policyi na widok Bambocha, który blady, z obnażoną głową, odzieżą w nieładzie, wywijając nożem, rzucił się na gruppę, i lekko zranił jednego ajenta. Nie przez wściekłość... bo mógłbym go zabić, — powiedział póżniéj Marcinowi, — lecz chciałem aby cała scena miała więcéj prawdopodobieństwa. — Poczém, mimo energicznego oporu, o którego daremności z góry był przekonany, został obalony i związany. Po chwili milczenia, któ-