łam już dorosła, mniéj mi się zdawały hucznemi jak brawa z szorstkich rąk, które poklaskiwały mojemu dzieciństwu.
— Ależ przekonanie iż jesteś najdoskonalszą artystką! — zawołał Marcin. — Ta słuszna duma, spodziewam się, że ci przynajmniéj nie była obojętną?
Baskina głośnym wybuchła śmiechem.
— Tak jest... nie raz mawiałam sobie, bo tak wypadło: — Jestem na prawdę doskonałą artystką... widocznie mam ogromny talent... Ale! cóż ztąd?...
Marcin nie umiał odpowiedzieć na te słowa: Ale cóż ztąd? Na słowa tém bardziéj przerażające, że wyraz wzgardy i znużenia, z jakiém je wymówiła, dowodził iż mówi na serio.
— Prawda! — ciągnęła daléj, — nie raz, ale dziesięć razy, jeżeli wolisz, doznawałam tego co nazywasz sprawiedliwą i szlachetną dumą z powodu mojego geniuszu... ale cóż ztąd? alboż to nie zawsze jedna i ta sama nota... alboż to nie zawsze jedno wysławianie siebie, przez siebie, przed sobą? W ciągu pół roku to wszystko znudzi... swoją śmiesznością.
— Lecz, — zaczął znowu Marcin nie ustępując ani na krok, — jeżeli dusza twoja zmartwiała dla wszelkich uciech dumy, czyliż sława nie obsypuje cię złotem?
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1898
Ta strona została przepisana.