owszem jakby jéj nie rozumiał, lub nie poznał, wodził po niéj osłupiałym wzrokiem.
— Wołaliście mię, — smutnie rzekła Bruyére; chcieliście mówić ze mną, ojcze Jakubie!
— Ojciec Jakób już z nikim nie rozmawia, ~ prawie obłąkanym głosem odpowiedział starzec, — i nikt z nim nie rozmawia...bo i cóżbv mu z tego przyszło? Kiedy Zdziczały, mój wielki, stary wół z płowym łbem, zdechł z trudu i ochwatu, alboż on mówił? alboż z nim kto mówił?
Słysząc te wyrazy, aż nadto świadczące o osłabieniu umysłu starca, Bruyére westchnęła; a potém, chcąc przerwać tak złowrogie myśli starca, rzekła:
— Pamiętajcież ojcze Jakóbie, kim jesteście, kim byliście; wszak za waszych czasów nie było lepszego karczownika, i dziś jeszcze wychwalają waszę wytrwałość w pracy; mówią w dolinie żeście nieraz samą motyką wykarczowali po ćwierć morga dziennie.
— Tak; z niejaką dumą rzekł starzec niby coś sobie przypominając; tak, miałem motykę dwa razy cięższą i większą jak wszyscy inni, i od świtu do zmroku wywijałem nią tak szczelnie i tak blizko ziemi, żem nawet w niebo nie spojrzał... chyba raz
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/192
Ta strona została przepisana.