za ręce: — Tak jest, od jakiegoś czasu, uważam żeś blada,... cierpiąca,... roztargniona;... mianowicie miesiąc temu,... wiesz, kiedym cię trzy dni nie widziała,... znalazłam cię bardzo zmienioną...
— Chorowałam, — żywo i wzruszonym głosem odpowiedziała Bruyére, — bardzo chorowałam,...
proszę pani,... niech mi pani wierzy.
— Wierzę ci; kiedym cię znowu zobaczyła, prawie cię nie poznałam...
— Proszę pani, — niemal błagalnym głosem zawołała młoda dziewczyna, — nie mówmy o tém.
— Mój Boże! co ci to moja Bruyére? Dla czego ta skrytość, to pomieszanie, te łzy?
— Nic to, proszę pani, — odrzekła Bruyóre usiłując się nieco uspokoić. — To co mi ojciec Jakób powiedział,... nadzieja jaką wlał we mnie, sądzę,... głowę tracę... Racz mi pani przebaczyć, droga Pani Perrine.
— No! moja kochana, — całując małą Bruyére w czoło, rzekła pani Perrine, — uspokój się,... pomówmy z sobą... wszak, z powodu twojéj rozmowy ze starym owczarzem żądałaś ode ranie rady?
— Tak jest, proszę pani,... bo, sądząc po tém co mi ojciec Jakób powiedział, może... kiedyś...będę mogła poznać moich biédnych rodziców.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/227
Ta strona została przepisana.