— A to jak?
— Racz mię pani posłuchać, droga pani Perrine. Jestem dziécię opuszczone. Może,... mój ojciec,.. może moja matka,... z potrzeby, musieli mię tak opuścić...
— Chyba że kto gwałtem... porywa matce jej dziécię,...albo w czasie jéj snu, wtedy ta matka jest niewinna; ale matka która...dobrowolnie opuszcza swe dziecię...jest potworą! — ze szczególném uniesieniem zawołała pani Perrine.
I po raz piérwszy od czasu rozmowy z małą Bruyére, żywy rumieniec pokrył jéj bladą twarz, po raz piérwszy oczy jéj zabłysły.
Zaledwie matka Marcina wymówiła te słowa, gdy Bruyére wydała rozdzierający okrzyk i oburącz twarz zakrywszy, padła na kolana wołając:
— Łaski! łaski!
— Co ci jest?... Bruyére!... Dla czogoż żądasz łaski? — rzekła pani Perrine widząc przestrach, boleść i rozpacz wyryte na rysach młodéj dziewczyny.
Potém nagle, sądząc że odgaduje przyczynę téj trwogi, sama teraz błagająca, dodała:
— Przebacz... Bruyére! ja to, moja kochana błagam cię o łaskę, bom może mimowolnie.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/228
Ta strona została przepisana.