— Dzięki ci, o Boże! że mię ojciec Jakób nie zawiódł,... może téż poznam moję matkę.... głosem z wzruszenia drżącym wymówiła Bruyére; potém za jednym poskokiem stanęła przy pani Perrine i rzekła:
— Oto jest kuferek....
Kuferek ten, prócz dosyć dziwacznego kształtu, nie miał w sobie nic szczególnego: był okrągły z płaskiém dném i wypukłym wierzchem; kilka kawałków materyi, których czas i wilgoć jeszcze nie popsuła, przekonywało, że kiedyś musiał być pokryty zieloną kitajką przymocowaną do drzewa mosiężnemi goździkami, teraz grynszpanem poprzegryzanemi; ten kuferek musiał kiedyś służyć za pudełko do warsztacika koronek, nakształt tego któryśmy widzieli w pokoju pani Perrine przy jéj krześle.
Główki ćwieczków utrzymujących kitajkę, tworząc na pokrywce kilka grubych arabesków, zaokrąglały się w litery wyrażające nazwisko:
Pani Perrine na widok tego kuferka zrazu stała osłupiała, usiłując zebrać swe wspomnienia; wkrótce zaś odczytując przy jasnym blasku księżyca własne swoje nazwisko, przeraźliwy wydała okrzyk.