— O! wielki Boże! co pani jest?... zawołała Bruyére.
Pani Perrine, zamiast odpowiedzi porwała kuferek aby mu się bliżéj przypatrzyć, i trzymając go w drżącém ręku, wodząc wkoło błędnym wzrokiem, mówiła przerywanym głosem, niepomna na obecność małéj Bruyére:
— Ten kuferek,... to moja własność,... skądże się tu wziął? przypominam sobie,... żem go z sobą zabrała,... do tego domu; tak jest,... do tego domu,... gdzie mię zawieziono kiedym jeszcze... niezupełnie była szaloną.
— Pani,... szalona?... z trwogą zawołała Bruyére.
— Do tego domu, coraz bardziéj obłąkana mówiła pani Perrine, do tego domu, gdzie mię tak długo trzymano.... a kiedym go opuściła wyleczona... przypominam sobie... żem się pytała o ten kuferek... i o inne jeszcze rzeczy... tyle dla mnie ważne... o! bardzo ważne... a odpowiedzieli mi... że nie rozumieją co ja mówię.
— Ten kuferek należy do pani! zawołała Bruyére i na chwilę powzięła szaloną nadzieję: że może pani Perrine jest jéj matką... ale wnet przypomniała sobie, że niedawno jeszcze Perrine wielce ubolewała iż ją Bóg nie obdarzył córką.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/240
Ta strona została przepisana.