ktoby ci choć najmniejszą wyrządził przykrość, ścigałabym z nieubłaganą, straszliwą zajadłością...
Gdy pani Wilson mówiła o nienawiści, jéj żywa i zalotna fizyonomia przemieniła się nagle, oczy zwykle tak wesołe, tak pogodne, zabłysły ponurym ogniem; usta zwykle śmiejące się, ściągnęły się; żyły na czole nabrzmiały; cały wyraz jéj twarzy tak się wydał groźnym Rafaeli, iż przestraszona zawołała:
— Mamo!... przestań go nienawidzić,... ja go tyle kocham...
Na te słowa Rafaeli objawiające jéj nieuleczoną namiętność dla wicehrabiego Scypiona Duriveau, pani Wilson smutnie obróciwszy się, oburącz twarz swoję zakryła i zalała się łzami.
— Matko.... droga matko,... nie rozpaczaj o mnie... rzucając się na szyję pani Wilson zawołała młoda dziewica, — o! jakżem nikczemna.... i nieszczęśliwa,... on mię już może nie kocha... a ja ci serce rozdzieram...
— On cię już nie kocha! — zawołała pani Wilson nagle ręką ocierając łzy, spływające po jéj obliczu; — on cię już nie kocha!... i oburzenie zarumieniło jéj blade policzki. Ty... ty... miałabyś doznać takiéj pogardy!... Ty, najpiękniejsza ze wszystkich,...
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/252
Ta strona została przepisana.