ty piękna... o! nad wszelkie pojęcie piękna!... uniesiona dumą macierzyńskiej miłości zawołała pani Wilson.
— On,... nie miałby cię już kochać! dodała po chwili milczenia, — ależ chyba nie wiesz jak drogo opłaciłam...
I pani Wilson zamilkła: w pierwszém uniesieniu tylko co nie wykryła swéj córce tajemnicy którą chciała zachować; miarkując się zatém, spiesznie dodała:
— Nie, ty nie wiesz jaką niespokojnością miłość tę opłaciłam... Uspokój się więc, przyjdź do siebie... moje lube dziécię.
— Niestety! matko moja, od chwili wyjazdu naszego z Paryża jesteśmy narzeczeni... a dziś, widziałaś, że przez cały dzień... nic... prócz kilku pospolitych grzeczności... zaledwie mię postrzegał... ciągle był roztargniony, obojętny, a przytém ta jego nieczułość podczas sceny... pełnéj zgrozy, w któréj, jak zwykle, okazał tylko odwagę i pogardę! O! ta kobiéta... ta wiejska dziewczyna, on ją kocha... i dla tego mnie już nie kocha... On ją kocha... a ona zabiła jego dziécię! — z niewypowiedzianą zazdrością, nienawiścią i rozpaczą zawołała Rafaela.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/253
Ta strona została przepisana.