sem, blada i cała drżąca rzekła Rafaela, tak więc,... na święcie... nie ma żadnej litości dla biednéj... uwiedzionéj... opuszczonéj dziewczyny... tak więc, na świecie, nie ma żadnéj nagany... żadnej kary dla uwodziciela, i wszyscy jak dawniéj podają mu ręce; kiedy przeciwnie, dla jego ofiary,... niosą obojętność... pogardę...
— Moja ty najdroższa, jest to zapewne okrutne... niesprawiedliwe... jest to pożałowania godne; ale cóż począć? taki to świat, a świat uważać potrzeba takim jakim jest. Pojmujesz więc, że dzisiejsza bolesna scena, z tego punktu uważana, nie jest tak smutną, tak rozpaczliwą jak ty sądzisz. Jeżeli chodzi o twoje przyszłe szczęście, okoliczność ta jest jeszcze mniéj ważną... bo nakoniec, już temu rok, a Scypio nie znał cię wówczas,... i, powtarzam... zbłądził niezawodnie uwodząc tę dziewczynę... ale zresztą... dla czegóż była tyle słaba?... dla czegóż nie oparła mu się, ona mocna cnotą lub odwagą?... Jest to słuszna kara za....
— O!... to za wiele, — przerywając matce zawołała Rafaela — i ja także jestem nikczemna!... słyszéć to... i milczéć... o! to niegodnie...
A potem obróciwszy się prawie obłąkana ku pani Wilson, mocno wzruszonym głosem dodała:
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/259
Ta strona została przepisana.