ćmionego, jakby czuł w sobie konieczność pokazywania się człowiekiem obecnego stanu swojego.
Wicehrabia, siedzący prawie twarzą do drzwi, ujrzawszy Marcina, skinieniem przywołał go do siebie.
Marcin z uszanowaniem zbliżył się do wicehrabiego... swego brata... wszakże nie mógł pokonać wewnętrznego pomieszania, mimo iż go niczém nie objawiał.
Cóż to... czy dziś nie dacie obiadu? spytał go Scypio.
— Owszem, panie wicehrabio... zaraz dajemy...
— Każ, niech się spieszą... bom głodny!
A gdy Marcin ukłonił się i zmierzał ku drzwiom, wicehrabia przywołał go znowu.
— Marcinie! powiédz szafarzowi że tylko portwein pić będę... Niech mi oziębią parę butelek... ale zachować temperaturę wina bordeaus... dwanaście a najwięcéj piętnaście stopni, ani mniéj ani więcéj...
— Dobrze panie wicehrabio.
— Pamiętaj także, dodał Scypio, aby postawiono przy mnie korzenie i pieprz z Kajenny.
— Dobrze, panie wicehrabio, rzekł Marcin.
I wyszedł.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/287
Ta strona została przepisana.