Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/311

Ta strona została przepisana.

— To rzecz widoczna, — wtrącił jakiś odpoczywający po trudach przemysłowiec, — dobrzy poddani wzbogacają się, jak tego dowodzą kassy oszczędności.
— Pan hrabia zna lepiéj jak kto inny niewdzięczność tych ludzi. Experto-crede Roberto, — dodał były prawnik. — Alboż go wrodzona wspaniałomyślność okrutnie nie zawiodła?
Na bladéj i wyrazistéj twarzy Marcina, gdy słyszał tak cierpką mowę pana Duriveau, nie odbiło się ani zdziwienie lub zgroza, ale gorzki smutek, a raczéj bolesna prawie litość. Od czasu do czasu rzucał niespokojne spojrzenie na krzaki, w których się ciągle ukrywał wykradacz, niewidzialnie przysłuchujący się całéj téj rozmowie.
— Lecz, — zaczął znowu hrabia, — nie uwierzycie zapewne moi panowie, żem do tego stopnia był nierozsądny, iż litowałem się nad oszustami ulicznymi.
— Czy to być może! panie hrabio?
— Tak jest, moi panowie, i co większa, z rozdartém sercem powiedziałem sobie: Zostawmy ten niecny motłoch miejski zbestwieniu w kale, w którym się rodzić i umierać musi, a jedźmy na wieś: