stajnéj drogi; ale téż w jednéj chwili ustało tam wszelkie poruszenie.
— Był to jakiś osobliwszy krzyk, rzekł pan Beaucadet.
— Alboż to pannie poznajesz krzyku solońskiego orła? spokojnie zapytał Latrace. Patrzno pan, jak to on tam leci do swojego gniazda, bijąc skrzydłem po wierzchołkach dębów. Jak pysznie rozwija swe żagle!
— Gdzieto? ojcze Latrace, gdzie?
— O! tam; czy pan nie widzisz, na lewo obok téj krzywéj jodły? O! o! znowu wzbija się w górę. Patrz pan... patrz...
— Jestem jak ociemniały, nie mam wzroku strzelca jak ty ojcze. Gdyby to był mój zbójca, albo ten łotr Bête-puante, oho! o sto kroków poznałbym go. Ale otoż i Ramageau, dowiemy się zaraz o obławie.
W rzeczy saméj żandarm, którego od kilku chwil na równinie widziano, nadjechał i połączył się z orszakiem; koń jego ciężko dyszał, i cały był pianą okryty.
— No! i cóż tam Ramageau? zapytał wachmistrz.
— Obława już rozpoczęta, panie Beaucadet. Wieśniacy wezwani do ścigania zbójcy ze wszech stron
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/32
Ta strona została przepisana.