łowała, ale kwitnące, widoczne i obfite zdrowie opiérało się jéj żądaniu; niewinna, nie znała sposobów należytego udawania mdłości.
Gdy pan Cbalumeau zmierzał ku drzwiom, Scypio rzekł mu drwiąc:
— Ale! ale! pan wiesz, że jestem gotów... na każde zawołanie...
Wyborca, uwiadomiony o znaczeniu słów Scypiona, bo mu Chaudavoine właśnie to szepnął na ucho, z najwyższą godnością odpowiedział:
— Nie jestem żadnym zawadyaką, mój panie, ale haniebnie obrażonym mężem.
— Teraz, z ironiczną powagą rzekł Scypio, oświadczyć mogę, że pan Chalumeau uległ złudzeniu, że jest w błędzie i winienem ogłosić zupełną niewinność pani.
— Czy słyszysz... mój przyjacielu? nieśmiało zapytała biédna Chalumeau.
— Piękna mi rękojmia! zawołał wyborca. Pójdź pani... pójdź.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Biesiadnicy hrabiego odjechali w głębokiém milczeniu i śmiertelném zakłopotaniu; żeńska część towarzystwa, która zazdrościła pani Chalumeau re-